Nie jestem pewien, czy przeczytałem wystarczającą ilość albumów i czy w ogóle mam ku temu odpowiednie kompetencje, dlatego zamiast tworzyć jakąś wielce kontrowersyjną listę najlepszych komiksów minionego roku, postanowiłem wyszczególnić te, które - po prostu - najbardziej mi się podobały.
Kolejność przypadkowa.
Bez końca
Gdyby William S. Burroughs tworzył komiksy, wyglądałyby pewnie tak, jak ten. Znakomity debiut Pawła Garwola i Romana Lipczyńskiego splata w sobie obsesyjne przywiązanie do detalu i paranoje wynikające z codziennej rutyny, ale jednocześnie jest to twór autonomiczny, zatopiony w tłumionych lękach pokolenia dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestoparolatków. Dla mnie debiut roku.
Rozmówki polsko-angielskie
Autobiograficzny cykl anegdot zarobkowych z Wielkiej Brytanii, gdzie debiutująca tym komiksem Agata Wawryniuk udała się przed laty z przyjaciółmi. Czasem bywa śmiesznie, czasem strasznie, ale niczego nie dyktuje tu - w przeciwieństwie do kilku głośniejszych rozliczeniówek tego typu - żal czy złość. Wspaniałe są za to detale - Wawryniuk celnie i sumiennie, choć rzadko w krzykliwy sposób, tropi absurdy brytyjskiego rynku pracy i polskiej nań inwazji, a pomysłowe kadry często służą jej za zręczną metaforę. Gdyby w Polsce istniał komiks "środka" (bo nie oszukujmy się, to u nas wciąż ekskluzywna, kulturalna nisza), tak właśnie mógłby wyglądać.
Zabójczy żart
Powrót Mrocznego Rycerza
Dwa mega-ważne wznowienia, które przypomniały na chwilę rewoltę, jakiej pod koniec lat 80. dokonali w uniwersum Batmana Frank Miller i Alan Moore. "Zabójczy żart" to zdecydowanie najciekawsza i w gruncie rzeczy dość definitywna próba zgłębienia zwichrowanej psychiki Jokera, zakreślająca głęboką dychotomię pomiędzy nim a Batmanem. "Powrót..." zaś, drapieżnie narysowany i nowatorsko opowiedziany, bez pardonu burzy mity, jakie narosły do tego czasu wokół samego Nietoperza.
Baby's in Black
"Maleństwo w czerni" przenosi nas do deszczowego, wypranego z kolorów i zadurzonego we francusim egzystencjonalizmie Hamburga lat 60., gdzie początkująca fotograf Astrid Kirchherr zakochała się w Stuarcie Suttcliffie, basiście nieznanego wówczas zespołu The Beatles. Tonacja jest tu uzasadniona: historia ma tragiczny finał, ale sposób, w jaki mierzy się z nią autor, pozbawiony jest histerii i patosu. W pierwszej kolejności jest to opowieść o buncie, młodości, miłości i muzyce, dla których ulotność jest po prostu niechcianym, choć nieodzownym towarzyszem.
Habibi
Mam słabość do tzw. "dzieł życia". Opasły album Craiga Thompsona niewątpliwie do takich należy - blisko 700 stron, 7 lat pracy, dopracowane do najdrobniejszego detalu ilustracje i misternie zapleciona fabuła. Pomimo przyznania tytułowi nagrody im. Willa Eisnera, pojawiły się głosy, że nie jest to komiks kompletny, a ambicje przerosły nieco autora i jego życiowy projekt. Dla mnie nie ma to znaczenia - orientalna baśń Thompsona na kilka wieczorów wchłonęła mnie do swojego specyficznego, bogatego świata.
Rycerze świętego Wita
Za serce chwyta już przedmowa, w której siostra autora dziękuje mu za piękne wspomnienia dotyczące ich dzieciństwa i, przede wszystkim, chorego na epilepsję brata. Na blisko 400 stronicach David B. snuje opowieść o wieloletnich zmaganiach rodziny z jego chorobą. I być może nie byłoby w tym nic przesadnie wyjątkowego, gdyby nie to, że wspomnienia sklejone są tu zarówno z prostych faktów i kolorowych anegdot, jak i dziecięcej fantazji i wyimaginowanych światów. "Rycerze..." to wspaniała opowieść o zwalczaniu smutnej rzeczywistości własną wyobraźnią - to właśnie ona najczęściej dawała autorowi motywację do działania.
"pojawiły się głosy, że nie jest to komiks kompletny, a ambicje przerosły nieco autora i jego życiowy projekt."
OdpowiedzUsuńTe głosy zbyt mądre nie są. :-)
Ano nie są. Aczkolwiek mają swój sens. Rozumiem co i dlaczego może się w "Habibi" nie podobać.
Usuń