czwartek, 15 listopada 2012

Hollywood (nie)znane: Louise Brooks


106 lat i 1 dzień temu urodziła się Louise Brooks, jedna z najbarwniejszych i najbardziej uzdolnionych gwiazd kina niemego, przedwcześnie zapomniana aktorka, która swoim stylem i charakterem przetarła szlaki dla Marleny Dietrich, Grety Garbo czy nawet słynnej Kiki z Montparnasse'u. Okrutnym żartem historii jest w tym kontekście fakt, że w powszechnej świadomości zapisała się raczej swoją charakterystyczną fryzurą (czarny bob z gładką grzywką), niż nieprzeciętnym talentem aktorskim i nieprzystającą do ówczesnego Hollywood dezynwolturą.

Pieszczotliwie nazywana Lulu, zaczynała na początku lat 20. jako tancerka i aktorka. Wystąpiła w kilku rewiach i popularnych filmach, ale zniechęcona wyzyskiem i katorżniczymi mechanizmami hollywoodzkiego systemu studyjnego, otwarcie nim gardziła. W 1929 zerwała kontrakt do ze studiem Paramount i wyjechała do Niemiec, gdzie zagrała w dwóch ikonicznych i przełomowych dzisiaj, ale ocenzurowanych i niedocenionych w dniu premiery filmach lokalnego eksperymentatora G.W. Pabsta - "Puszce Pandory" i "Dzienniku upadłej dziewczyny". Dziś oba stanowią zaskakującą wyrwę w hermetycznym profilu kina weimarskiego u progu kina dźwiękowego. 

To filmy świeże, dynamiczne, będące mieszaniną mocnej satyry społecznej i przysadzistego dramatu, otwarcie buntujące się przeciwko zakłamanej obyczajności swoich czasów. Brawurowo poprowadzone przez Pabsta, ale tętniące życiem głównie dzięki Brooks, zjawiskowej, dziewczęcej uwodzicielce w "czarnym hełmie", jak nazywano jej fryzurę. Postęp technologiczny i skomplikowana sytuacja polityczna w Europie nie sprzyjały jednak kinu Pabsta - w dniu premiery, okaleczone przez cenzurę, przepadło w zalewie komercyjnych produkcji dźwiękowych.

niedziela, 4 listopada 2012

Weekendowa rupieciarnia #1


Z trzech październikowych premier komiksowych Kultury Gniewu, "Nest" Marka Turka i "Wszystko zajęte" Marcina Podolca są tymi mniej przystępnymi i słabiej promowanymi pozycjami, siłą rzeczy przesuniętymi w cień przez przebojowe "Rozmówki polsko-angielskie" Agaty Wawryniuk. Albumy Turka i Podolca okazują się lekturą nieco bardziej hermetyczną - nie tylko zamkniętą w swoim ściśle określonym koncepcie, ale wręcz niechętnie otwierającą się na przygodnego czytelnika. Zrozumieć je w pełni, to powrócić do nich więcej niż raz i wyłapać niuanse, które dotąd pozostawały w ukryciu. 

Takie jest zwłaszcza "Wszystko zajęte", obyczajowa opowieść o dwóch braciach prowadzących zakład pogrzebowy. Historia ich relacji ze sobą i innymi ludźmi utkana jest z dziesiątek pustych kadrów i niezbyt wielu słów, które raz układają się w logicznie spójną całość, kiedy indziej zaś stanowią pretekst, by wpisać część wydarzeń w nierzeczywisty nawias. Ale bez względu na to, na jaką interpretację się zdecydujemy, komiks Podolca będzie gorzką, wypełnioną silnymi doznaniami opowieścią o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie, który nie funkcjonuje zgodnie z wpojonymi nam zasadami. Czy dlatego, że każdy stosuje w nim swoje własne?

"Wszystko zajęte" to gęsta plątanina emocji, spośród których na pierwszy plan wysuwa się niespełnienie, potrafiące sprowadzić na ziemię w najbardziej nieoczekiwanych chwilach. Autor podchodzi jednak do wymowy swojego dzieła 
z pewną nonszalancją i przewrotnością, już w króciutkim wprowadzeniu zaznaczając, że na pewno wiedział jedno: co by się nie działo, na końcu jego bohater (ten ważniejszy z dwóch braci) będzie się uśmiechał.