Trzeci film Hitchcocka zrealizowany dla brytyjskiego oddziału Gaumontu nie jest tak dynamiczny jak "Człowiek, który wiedział za dużo" i tak wyrafinowany jak „39 kroków”, ale pod paroma względami okazuje się od nich ciekawszy i lepiej skonstruowany.
Zaczyna się od sfingowanej śmierci. Pisarz grany przez Johna Gielguda zostaje "uśmiercony" przez brytyjski wywiad i wysłany z tajną misją do Szwajcarii. Tam poznaje "przydzieloną" mu żonę (Madeleine Carroll) i sprzymierzeńca (Peter Lorre), z którymi wytropić ma niemieckich szpiegów. Jak to jednak u Hitchcocka bywa, nic nie jest takie, jakim się początkowo wydaje, a seria "tożsamościowych" pomyłek prowadzi do drastycznych konsekwencji. Hitch i współpracujący z nim po raz kolejny Charles Bennett nakładają kolejne warstwy prawdy jedną drugą, dodają do nich ślepy przypadek, a następnie przyglądają się czy i jak odnajdą się w tej plątaninie ich bohaterowie.
Obserwowanie trójki głównych bohaterów staje się w pewnym momencie clou seansu, a następująca w jego połowie bezsensowna i przypadkowa zbrodnia - ciekawym określnikiem ich charakterów. Ktoś będzie zbrodnią wstrząśnięty, kogoś innego w ogóle nie obejdzie...