Jesienią ubiegłego roku na fanpage'u bloga pojawił się nieregularny cykl, w którym przybliżałem mało znane fakty i anegdoty z bliższej lub dalszej przeszłości Hollywood. Kolejne wpisy dotyczyły popularnych wówczas aktorek, filmów, sesji zdjęciowych, fotografów czy ogólnych trendów, często w ujęciu "spoza kadru". Po pewnym czasie pomysł zarzuciłem - zorientowałem się, że chwile, które próbuję ocalić od zapomnienia, zabija medium, jakie do tego wybrałem.
Na Facebooku czas gna do przodu, a posty zawsze miały bardzo krótką żywotność - na ogół znikają w odmętach po kilkunastu-kilkudziesięciu godzinach, czasem nawet wcześniej. Przenosiny cyklu na blog mają temu zapobiec - "Z górnej półki" jest przecież indeksowane przez Google, przez co do archiwalnych postów stosunkowo łatwo dotrzeć. Na początek przypominam kilka archiwalnych wpisów z Facebooka.
André De Dienes miał szczęście fotografować Normę Jeane, zanim jeszcze stała się Marilyn. Powstało kilkadziesiąt znakomitych zdjęć, ukazujących dojrzałą kobietę powoli wykluwającą się ze swojej nastoletniej skorupy. Wciąż był to jednak pewien standard, jeśli chodzi o MM: promienny uśmiech, burza loków, zadarty nos. Tymczasem jest pośród nich dosłownie jedna fotografia, jakby z innej czasoprzestrzeni: nieostra, ponura, wyrwana z kontekstu; uwieczniona niby przypadkiem, pomiędzy jednym a drugim ujęciem plażowego glamouru. Pochodzi z roku 1946, kiedy Norma Jeane miała zaledwie 20 lat i była szeregową modelką. Nie mogła wtedy wiedzieć, jaki los ją czeka, ale jeśli na nią spojrzeć, wydaje się, że jednak wiedziała.
Paulette Goddard była trzecią żoną Charliego Chaplina i wystąpiła w jego "Dzisiejszych czasach" i "Dyktatorze". W tym pierwszym filmie przełamała zresztą monopol krótkowłosych, biernych na otaczające wydarzenia partnerek Chaplina, rozsadzając ekran niespotykaną energią i seksapilem. Jedna z 20 oryginalnych "dziewczyn Goldwyna". Miała zagrać Scarlett O'Harę w "Przeminęło z wiatrem", ale ostatecznie do historii przeszła jako... pierwsza aktorka, której zdjęcia próbne nagrano w kolorze. Nominowana do Oscara za dobrą rolę w złym filmie (zagrała pielęgniarkę w "Bohaterkach Pacyfiku"). Pod koniec życia przyjaźniła się z Warholem. Jako bezdzietna jedynaczka cały swój dobytek (20 milionów dolarów) zapisała Uniwersytetowi Nowojorskiemu.
W 1983 roku fotograf Peter Duke przyjął serię modowych zleceń dla domu towarowego The May Company. Do sesji zatrudniono Sharon Stone, młodą i średnio znaną w środowisku modelkę, która już na wstępie - jak wspomina Duke - "odczuwała potrzebę zdominowania każdego heteroseksualnego mężczyzny znajdującego się w pomieszczeniu". Pracując wcześniej wielokrotnie z pięknymi kobietami, fotograf nie wykazywał przesadnego zainteresowania wdziękami modelki, ale ta, widząc jego opór, zarzuciła swe sieci.
"Zaowocowało to kilkoma tygodniami dziwnych rozmów telefonicznych i jeszcze dziwniejszym tańcem godowym, który ostatecznie zakończył się późnonocnym telefonem z prośbą o pomoc w sprawie rzekomo grasującego w okolicy złodzieja". Przez następny rok Peter i Sharon mieszkali razem w jej apartamencie w Beverly Hills i, jak można się domyślać, często towarzyszył im aparat.
Burzliwy związek szybko się zakończył, Sharon niedługo później poznała swojego pierwszego męża (producent Michael Greenburg) i zagrała w pierwszym głośnym filmie ("Kopalnie króla Salomona"), ale odarte z tego glamouru zdjęcia pozostały. Jakiś czas temu Duke przejrzał archiwalia z tego okresu i część z nich opublikował. Stone ma na nich 25 lat, większość została zrobiona w jej mieszkaniu. Więcej zdjęć znaleźć można tutaj: http://bit.ly/PLsXIe
W trakcie przygotowań do jej debiutu aktorskiego w "Mieć i nie mieć", oprócz imienia (z Betty na Lauren), ludzie ze studia chcieli zmienić także wygląd Bacall: wyskubać brwi, wyrównać linię czoła i wyprostować zęby. Niepokorna 19-latka natychmiast się sprzeciwiła: "Howard [Hawks] wybrał mnie z powodu grubych brwi i krzywych zębów - tak ma pozostać". Dzięki wstawiennictwu zachwyconego nią Humphreya Bogarta, od czasu swojego pierwszego "screen testu" Bacall sama się czesała, samodzielnie wypracowując sobie styl, który niedługo miał stać się jej znakiem rozpoznawczym; jak sama go określała: "fala po prawej stronie, zaczynająca się tuż przy koniuszku brwi i opadająca w dół przy policzku". Na zdjęciu uczesanie to widać w lewym górnym rogu; na pozostałych - odtwórcze propozycje charakteryzatorów Warner Bros.
Danny Thomas, gwiazdor i producent serialu, był do tego stopnia zniesmaczony jej decyzją, że miast obsadzić postać Hagen nową aktorką, postanowił ją uśmiercić, co dla serialu familijnego stanowiło pierwszy taki przypadek w historii amerykańskiej telewizji. W kolejnych latach, nie mogąc uwolnić się od roli w słynnym musicalu, Hagen zagrała jeszcze kilka nieistotnych epizodów w równie nieistotnych filmach i serialach.
Łatwo wpadła w alkoholizm, który przekreślił jej małżeństwo i na dobre pogrzebał karierę. Na ironię zakrawa fakt, że w rzeczywistości Hagen nie była blondynką, a jej głos miał doskonałą barwę (w scenach "Deszczowej piosenki", w których postać Debbie Reynolds rzekomo dubbinguje postać Hagen, to właśnie Hagen używała swego prawdziwego głosu). Jak to ujął w swej autobiografii Farley Granger: "Hollywood nie miało pojęcia jak wykorzystać jej nieprzeciętny talent". Zmarła w wieku 54 lat na raka przełyku.
Leen, jedna z pierwszych kobiet robiących zdjęcia dla magazynu "Life", preferowała takie "anonimowe" sesje ponad współpracę z gwiazdami. Zawsze pozostawała z boku, z obiektywem łowiącym idealne ujęcia na dworcach, plażach, w sklepach, knajpach i fabrykach. Słowem: wszędzie, gdzie kobiety mogły pracować lub wypoczywać. Być może właśnie dlatego, mimo iż jej fotografie tworzą dziś kawał feministycznej historii Ameryki, ona sama nie doczekała się nawet głupiego wpisu na Wikipedii.
Powyżej przykładowe zdjęcie pochodzące z sesji mody plażowej, większy przekrój przez jej dorobek znajduje się tutaj: http://bit.ly/bQ1jZc
Gdy na początku lat 50. popularność zdobyły tańsze, małoobrazkowe negatywy i slajdy, Marilyn nie wychodziła już na nich aż tak dobrze. Zapisany w emulsji światłoczułej obraz aktorki, choć wówczas mocno nasycony, z biegiem czasu stracił na jakości, wyblakł i nabrał liliowego odcienia. Współcześnie, dzięki obróbce cyfrowej, udało się tchnąć w te zdjęcia nowe życie. Ale to już nie jest to samo. Zatraciła się w nich głębia i autentyczność barwy, podczad gdy zdjęcia Normy Jeane pozostają niezmienione."
(tekst: David Wills, "Metamorfozy", 2011, zdjęcie: André De Dienes, 1945)
W tej sytuacji za aparat chwycił jeden z aktorów, Richard Beymer, uwieczniając ostatnie dni spędzone na realizacji kultowego dziś serialu. Po latach jego zdjęcia mają specyficzny posmak - z jednej strony są surowe i odrealnione, z drugiej zaś wydają się idealnym tłem dla internetowych memów, czekającym tylko, by zapełnić je dziesiątkami humorystycznych - lub jak kto woli: upiornych - przypisów z serialu.
Więcej tutaj: http://bit.ly/nxB8rb
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz