środa, 27 marca 2013
Dopóki piłka w grze (2012)
Nowy film z Clintem Eastwoodem ma charakterystyczną cechę niemal wszystkich jego ekranowych występów z ostatniego ćwierćwiecza – jako sędziwy idealista, aktor raz wtóry odkrywa, że do cyfrowego świata pasuje niczym analogowy zegarek. Jest jednak w jego melancholijnym jojczeniu, tęsknocie za dawnymi zasadami i ciągłej niezgodzie na galopującą rzeczywistość coś nieodparcie urokliwego. I potrzebnego. Tym bardziej szkoda, że sam film koncentruje się na nieco innych zagadnieniach.
Dla 82-letniego Eastwooda jest to pierwszy występ przed kamerą od czasu pamiętnego „Gran Torino”, filmu, który nie tylko stanowić miał definitywne rozliczenie z jego wizerunkiem miejskiego mściciela, ale być też pożegnaniem samym w sobie. Jak się jednak okazuje, z ekranem trudno się rozstać. Zwłaszcza, jeśli spędziło się na nim tyle czasu, co Clint.
W filmie wyreżyserowanym przez jego wieloletniego przyjaciela, producenta i asystenta Roberta Lorenza, Eastwood wciela się w Gusa, podstarzałego łowcę baseballowych talentów, któremu w pracy zaczyna przeszkadzać pogłębiająca się wada wzroku. Gus ma jednak przyjaciół – zatroskany jego nietypowym zachowaniem szef (John Goodman) prosi o pomoc jego córkę, Mickey (Amy Adams), a na horyzoncie pojawia się też konkurencyjny łowca talentów, kiedyś podopieczny Gusa – Johnny (Justin Timberlake).
Z jednej strony mamy więc relację ojciec-córka, z drugiej kobieta-mężczyzna, z jednej – sport, z drugiej – starość, miłość – pojednanie, i tak dalej. Nagromadzenie wątków, spośród których każdy mógłby (i chce!) być tym najważniejszym, nie pomaga w ustaleniu emocjonalnej trajektorii filmu. Plotąc ze sobą melancholię, romans i sport, debiutujący scenarzysta Randy Brown korzysta z wygodnych uproszczeń i czytelnych schematów. Nie dziwi więc, że Johnny jest niespełnionym sportowcem, któremu obiecującą karierę złamała kontuzja, relacje Mickey z Gusem definiuje zadra z przeszłości, a poszukiwanym talentem okaże się niepozorny, pomiatany chłopak od hot-dogów.
Eastwood pozostaje przy tym centralną figurą filmu, ale przez blisko dwie godziny nie udaje mu się wykształcić postaci z prawdziwego zdarzenia. Gus to oszczędna emanacja dotychczasowego emploi Clinta – jest tu złość Walta Kowalskiego z „Gran Torino”, determinacja trenera Dunna z „Za wszelką cenę” czy uległość Franka Corvina z „Kosmicznych kowbojów”, nie ma za to pierwiastka definiującego, który uczyniłby zeń kolejną ikonę.
Jego Gus, choć potyka się o krzesła i śni o galopujących koniach, jest twardzielem starej daty. Złorzeczy nowym technologiom, obsesyjnie obstaje przy swoim, syczy przez zęby i udaje, że wszystko jest w porządku, a świat wcale nie wyprzedził go o trzy długości. Jego niedołężność jest zresztą pozorna - gdy trzeba, Gus sprowadzi do parteru zadufanego bubka z korporacji, a tulipanem z butelki pogrozi przystawiającemu się do jego córki natrętowi. Bo jeśli nie on, to kto? Stara gwardia się wykruszyła, dawnych wartości nie ma już komu strzec.
W nieprzystosowaniu kolejnego już bohatera Eastwooda do zbudowanego na nieznanych mu wartościach świata jest jednak coś nieustająco – mimo upływu lat - autentycznego, sprawiającego, że w naiwnej przewidywalności jego historii drzemie pewien staroświecki urok.
Strach pomyśleć, że tej bezpretensjonalnej równowagi dla dzisiejszego hiperaktywnego kina kiedyś zabraknie...
***
Film ukazał się właśnie na DVD i Blu-ray. Wśród dodatków tylko dwa pięciominutowe reportaże.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz