Kolejny film Hitchcocka – luźna adaptacja powieści kryminalnej Josephine Tey – pozwala dokonać pewnej podsumowującej obserwacji na temat czterech jego poprzednich dokonań. Oto bowiem okazuje się, że „Młody i niewinny” jest pierwszym jego zrealizowanym dla studia Gaumont kryminałem, niemającym politycznego nadbagażu.
Film skupia w sobie wiele z ulubionych motywów Hitchcocka. Są tu niesłuszne oskarżenie i ucieczka przed stróżami prawa, jest też piękna kobieta, która w tej wyprawie o odzyskanie dobrego imienia będzie bohaterowi towarzyszyć. W pewnym sensie jest to dość uwsteczniająca, bo obdarta z dodatkowego kontekstu, wariacja na temat „39 kroków”, ale z drugiej strony trudno tak soczystego gatunkowego ekstraktu nie docenić – tym bardziej, że lata później Hitch raz jeszcze skorzysta z tego schematu, tworząc jeden ze swoich najpopularniejszych filmów – „Północ, północny zachód”. Zebrane razem, wszystkie trzy tworzą więc pewną nieformalną trylogię.
I choć „Młody…” może w pierwszej chwili wydawać się w tym zestawieniu najmniej charakternym ogniwem, Hitchcock nie zrezygnował bynajmniej z typowych elementów swojego stylu – jest tu więc bardzo nietypowe, stanowiące zapowiedź „Ptaków”, ujęcie z rozwścieczonymi mewami w scenie odnalezienia zwłok, imponujące miasto złożone wyłącznie z miniatur czy pamiętny finał, w którym kamera robi długi i spektakularny najazd na salę balową, by zidentyfikować mordercę z charakterystycznym tikiem. 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz